wtorek, 4 listopada 2025

Jesień, nie-jesień

Uwielbiam jesień, zawsze uwielbiałam. Tegorocznej nie cierpię. Nie jestem w szczytowej formie. Raczej bliżej mi do zerowej niż szczytowej. Mąż mnie wysłał do spa. Pomogło na chwilę. Taki sam chwilowy efekt dało zagrzebanie się na pół dnia w łóżku z książką i ulubionymi lodami. Na spacery nie mam siły. Wciąż wracają obrazy, momenty, wciąż łapię się na tym, że myślę o tym, żeby koniecznie opowiedzieć o tym ojcu. I nie lubię chwil, w których ściąga mnie rzeczywistość i dochodzi do mnie, że nie mam już komu opowiedzieć...

Do tego bolą szwy założone w buzi, szef znowu stroi fochy, dzieci zachowaniem nie pomagają, małż jest tak zawalony robotą, że już mi go szkoda. 

Niedzielne popołudnie u przyjaciół. Rozpalony kominek, dzieci bawiące się na górze, sushi, herbata z goździkami i pomarańczą i mądre rozmowy, gdy nikt nie wypytuje, bo słowa same płyną... Nie chciało się od nich wychodzić.