Początki były burzliwe. Potrzebowaliśmy się zgrać, ja dodatkowo potrzebowałam zrozumieć na czym polega taki proces, wejść w niego. Teraz zerkając z dystansu, doceniam pracę pana w jasnym sweterku - jego chęć pomocy nam, że potrafił się dostroić do nas, nie namawiał nigdy na spotkania - "to wy decydujecie czy chcecie" i "zanim zaczniemy spróbujcie poradzić sobie z tym sami", umiejętność przyznania się do błędu i kilka innych spraw, które pozwoliły na koniec spojrzeć na niego przyjaźnie.
A bywały przecież chwile, kiedy miałam ochotę trzepnąć porządnie drzwiami i pójść sobie w ch***
W ogóle biorąc pod uwagę mój charakter - aż dziwne, że tak się nie stało.
Wczoraj skończyliśmy. Z różnymi myślami. Problemy oczywiście nie zniknęły, ale potrafimy już o nich rozmawiać albo przynajmniej wiemy, że możemy potrafić. Czas pokaże co z tym zrobimy.
To gratuluję ukończenia biegu przez płotki i po wybojach. Oby dialogi przyniosły same dobre efekty. Powodzenia, teraz wszystko w Waszych rękach..., i ustach też;) trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńOby tak było. Niech te wylane hektolitry łez choć na coś się przydadzą :)
UsuńNie znam Twoich kłopotów, ale mi się podobają. :))
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że moje kłopoty mogą komuś przypaść do gustu :)
Usuń